Kolejny upadek
I znów huk i płacz, kolejny guz na głowie… Kilka dni temu z samego rana przeżyliśmy chwile grozy, gdy Tomek przewrócił się na kafelkach w przedpokoju przy łazienkowych drzwiach. Płakał strasznie. Myślałam, że coś sobie złamał, drgała mu noga, cały się trząsł. Jakoś szybko przytulając go namierzyłam niezłego guza na potylicy z lewej strony. Panika, co teraz? Szybko spakowałam go z mężem na SOR na Truchana i czekałam cała roztrzęsiona z Madzią co tam mu powiedzą, czy nie zostawią w szpitalu na obserwacji, ile godzin tam spędzą… Po ok. 45 minutach mąż dzwoni, że już wracają, że było pusto, bo covid… trzeba pukać… ktoś przyszedł i obejrzał guza, kazał przykładać lód i obserwować Tomka… bez dokumentów, bez spisania informacji o wizycie… Przecież Tomek mi nie powie, że mu się kręci w głowie, że mu niedobrze, bo nie mówi… Na szczęście nic się nie działo. Guz jeszcze jest, choć już nie taki duży…
Kiedyś Tomek spadł z rogówki. To był moment. Nie zdążyłam podbiec. Nie wiem, jak to się stało. Gdy się odwróciłam spadał już głową w dół, sztywno, jak kłoda, jak zawsze bardzo spięty. Z przerażeniem go podnosiłam, uważając, czy nie skręcił sobie karku. Wyglądało to strasznie, ale powolutku go uspokoiłam i sprawdzałam, czy rusza głową i rękami. Było ok. Na pewno sobie coś nadwyrężył, bo bardzo płakał. Na pewno też się wystraszył, ale na szczęście nie trzeba było interwencji lekarskiej.
Innego dnia Tomek spadł z krzesła, a krzesło spadło na niego, uderzając go z tyłu w kark i prawe ucho. Wyglądało to przerażająco. Nie zdążyłam dobiec. Złapałam róg krzesła, jak już leżało na Tomku. Nawet nie wiem dokładnie czy zdążyło go uderzyć, czy choć trochę osłabiłam to uderzenie.
To tylko niektóre z licznych upadków naszego syna. Tomek jest niespokojny, siedzi krzywo, skacze na rogówce, przechyla się w bok (najczęściej w lewo, gdyż tej strony nie czuje), nagle traci równowagę i spada na ziemię. A że Tomek jest mobilny i trudno go zatrzymać, więc ciągle nabija sobie siniaki, obdziera skórę i niestety strasznie zawsze płacze, bo się najzwyczajniej przestraszy. Czasem uda się go złapać, ale nie zawsze. Kiedyś na parkingu, gdy już mieliśmy wysiadać, odpiął jak zwykle pas i wstał, nóżki mu się jakoś zaplątały tak, że runął jak długi pomiędzy fotele, uderzając się w wystający plastik z fotela. Nie umiałam go podnieść. Miał odarte i sine plecki. Kilkakrotnie spadł z rogówki, bo zwykle skacze siedząc w tzw. „W” i nagle traci grunt pod nogami gdy jest już za blisko brzegu.
Dla nas – rodziców to kolejne powody do stresu. Jesteśmy już tak przewrażliwieni ciągłym pilnowaniem Tomka, że reagujemy prawie histerycznie. Najpierw go ratujemy, uspokajamy, szukamy śladu uderzenia, bo Tomek w tym stresie nie potrafi pokazać, gdzie się uderzył i co go boli, przykładamy zimny okład (o ile na to pozwoli). Później analizując daną sytuację denerwujemy się, że znów nie posłuchał, że nie ma czegoś robić. Na koniec mamy wyrzuty sumienia, bo przecież to my go nie dopilnowaliśmy, bo przecież to on ma problemy z równowagą, z poruszaniem się, bo przecież on czegoś nie rozumie, nie potrafi zrobić tak jak trzeba itd. itd… Błędne koło.
I o ile upadki małego dziecka, które uczy się chodzić są raczej bezbolesne, to upadek takiego wysokiego i raczej ciężkiego 8-latka, który pada jak kłoda i dodatkowo się przy tym napina, są bardzo bolesne. Ciężko też go podnieść, bo jest cały sztywny i spięty, przerażony i zapłakany. Jedyne co w takiej chwili da się zrobić to przytulić i próbować rozeznać, jak dużą krzywdę sobie zrobił. Boję się tylko, że kiedyś nie dam rady go podnieść… Na szczęście Tomek długo nie pamięta tych złych momentów. Przypuszczam, że ma też inny próg odczuwania bólu. Chwilę po każdym upadku znów skacze na kolankach…
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!