Niezbyt miły początek roku

Witam wszystkich po długiej przerwie na naszej stonce i życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Problemy techniczne uniemożliwiały nam bycie „na bieżąco”, ale już teraz mam nadzieję, że wracamy na dobre i szybko uzupełnimy zaległości. Szczególne podziękowania kieruję do Marcina, który stworzył tą stronkę i czuwa nad nią bezinteresownie, zwłaszcza wtedy gdy jakiś problem mnie przerasta. Pamiętaj, dobro wraca!

Jednocześnie pragnę podziękować Wszystkim, którzy w ubiegłym roku oddali swój 1% podatku na rehabilitację Tomka! Dzięki Wam Tomek mógł uczestniczyć w dwóch turnusach: logopedycznym oraz Active Therapy (z którego wspomnienia jeszcze się tu pojawią) oraz w bieżącej rehabilitacji, terapii logopedycznej oraz SI. Koszty terapii niestety nie maleją, a potrzeby naszego syna w zakresie rehabilitacji wciąż są duże. Dlatego w tym roku również pukamy do Waszych serc z prośbą o dalsze wsparcie Tomka w dążeniu do osiągnięcia coraz większej sprawności.

Pierwszy wpis w nowym roku miał był zupełnie inny, ale życie pisze różne scenariusze. Nam napisało niezbyt przyjemny pierwszy tydzień 2022 roku, gdyż najpierw wzywaliśmy pogotowie do Tatusia, który spędził noc w szpitalu (na szczęście tylko jedną), a po zaledwie kilku dniach, gdy ledwo złapaliśmy oddech, trafiliśmy do szpitala na SOR pediatryczny…

To była piękna sobota spędzona na działce, ale po powrocie zdążyliśmy tylko zjeść kolację (choć dzieci już od rana niezbyt garnęły się do jedzenia) i nagle Tomek zaczął wymiotować. Nie skończyło się na jednym, a po półgodzinie dołączyła do niego Madzia. Nie nadążaliśmy ani ze sprzątaniem, ani z nawadnianiem dzieci, które wyglądały coraz gorzej i nie chciały już nic pić. Nie pozostawało nic innego jak telefon na nocną opiekę medyczną, gdzie doradzono nam jechać jak najszybciej na SOR. Tam w poczekalni odebraliśmy numerek i czekaliśmy prawie godzinę z wymiotującymi nadal dziećmi, sinozielonymi z osłabienia. W końcu nas przyjęto, wypełniliśmy dokumenty i po kolei przemaszerowaliśmy od jednego do drugiego pokoju, tak jak trzeba. Zarówno Tomek jak i Madzia byli już odwodnieni i kwalifikowali się do kroplówek i pozostania na oddziale. Na szczęście udało się nam pozostać na sali obserwacji, bez konieczności leżenia w szpitalu.

 

 

 

 

 

 

 

To kolejne doświadczenie, które dało mi wiele do myślenia, mimo, że tam w szpitalu w skrajnym wyczerpaniu, siedząc sama między dzieciakami na potwornie niewygodnym krześle, gdzie głowy nie dało się nigdzie oprzeć a sen próbował walczyć ze mną nawet na siedząco, nie myślałam o niczym, jak tylko o tym, żeby dać radę i żeby dzieci wyzdrowiały.

Tomek źle znosi takie doświadczenia. Wiadomo, nie jest to jego pierwszy pobyt w szpitalu, a poza tym to znów coś „nieznanego”, co go przeraża. Zakładanie wenflona czy kłucie w palce też do przyjemnych nie należy, dlatego się wyrywał i krzyczał, a leżąc w szpitalnym łóżku próbował tylko pozbyć się kroplówki. Natomiast Magdusia zadziwiła wszystkich. Taka malutka śliczna dwulatka, która bez żadnego płaczu ani protestu pozwoliła założyć sobie wenflon i pobrać krew, a do tego z wszystkimi dyskutowała i ciągle dopytywała o Tomusia, dodała nam wszystkim sił i pomogła to przetrwać. Tomek też chyba lepiej się czuł leżąc na łóżku obok łóżka Madzi. I mimo, że maleńka w nocy gorączkowała i spała bardzo niespokojnie, to jednak poradziła sobie sama, z moim chwilowym tylko głaskaniem po główce, dzięki czemu mogłam pilnować Tomka, który nie umiał spać, wiercił się i próbował usunąć sobie wenflon. Moim głównym zadaniem było zatem trzymanie mu rąk tak, aby dotrwał do końca wyjątkowo powolnej kroplówki, która jednak dodawała mu sił.

Madzia potraktowała to wszystko „ot tak”, trzeba to trzeba, nie ma co narzekać, nawet można się uśmiechnąć, co oczywiście zrobiła, gdy tylko poczuła się lepiej.  I to chyba jest sposób na to, jak żyć: bardzo prosto, bez zastanawiania, omawiania, porównywania z innymi, rozpaczania czy gdybania. Cieszę się, że jestem tu i teraz, że są rodzice i Tomuś.

Dzięki Bogu poranne badania wyszły dobrze i mogliśmy wyjść do domu. Wirus nie ominął oczywiście skrajnie osłabionej matki, choć jakimś cudem szybko odpuścił, wiedząc najwyraźniej, że te dzieci nie poradzą sobie beze mnie.

Tak więc nie będę pisać, że mam nadzieję, że limit złych wydarzeń już wyczerpaliśmy na ten rok, bo tego nie wiem, ale cieszę się, że kolejny raz udało nam się pokonać trudności i jesteśmy znów razem w domu, a Tomek mógł wrócić zdrowy do szkoły. Jak nigdy cieszę się też z tego, że miałam siły uprzątnąć całe mieszkanie, wyprać wszystkie brudne rzeczy i z tego, że dzieci zaczęły pić i jeść paluszki, chrupki kukurydziane i sucharki 🙂

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *